FAQ

Najczęściej zadawane pytania

Początki według Uriuka

Jeśli tu zajrzałeś, to przypuszczam że do tej pory miałeś niewielki kontakt z lataniem na paralotniach. Zacznijmy więc od początku.

Paralotnia, zwana też paraglajtem, glajtem (od angielskiej nazwy "paraglider" i niemieckiej "gleitschirm"), spadolotnią ("urocza" nazwa z początków historii tego sportu), a także pieszczotliwie szmatolotem, jest w zasadzie przerośniętym spadochronem szybującym, czyli, nie da się ukryć, mutantem. Powstała kilkanaście lat temu z powodu lenistwa alpinistów, którym nie chciało się schodzić na piechotę (tak na marginesie, to chyba większość genialnych wynalazków powstała z powodu lenistwa).

Glajtami lata się głównie w górach. Można też na nizinach, ale potrzebna jest wtedy wyciągarka. Umożliwia ona wyholowanie się na wysokość kilkuset metrów w sposób przypominający puszczanie latawca. W górach sprawa jest prostsza. Zakładamy torbę na plecy (około 20 kg) i wesoło taszczymy na startowisko, przeważnie położone w pobliżu szczytu. Trzeba tylko uważać, żeby nie przydepnąć sobie języka. Następnie rozkładamy szmatę i lecimy. Jeśli odpowiednio wieje, to nawet do góry. Jak się nie uda do góry, to zlatujemy do lądowiska i ponownie dźwigamy manele na własnych plecach. W początkowym okresie, zanim nie nabierzemy koniecznej wprawy, komuś patrzącemu z boku może się wydawać, że właśnie to jest naszym głównym hobby. Ma to też tą dobrą stronę, że można się odchudzić.

Chciałbym dodać, że nawet wnikliwe przestudiowanie powyższego tekstu nie zastąpi nauki u licencjonowanego instruktora. Bywają co prawda przypadki samodzielnego (lub z pomocą szwagra, będącego świeżo po kursie podstawowym) nauczenia się latania na sprzęcie kupionym na bazarze, ale są to przypadki sporadyczne i posiadają bogatą dokumentację (u chirurga ortopedy).

Po kursie, zakończonym egzaminem na kategorię "L", wiemy już mniej więcej jak, a także gdzie latać. Pozostaje tylko pytanie, na czym. Praktyka dowodzi, że bez zakupu sprzętu się nie obejdzie. Na początek może być z kimś na spółkę. Problem w tym, że nasz wspólnik musi mieć wagę zbliżoną do naszej, ponieważ glajty dobiera się według wagi. Istotniejszym parametrem jest klasa skrzydła. Różnią się one (i to bardzo) w zależności od przeznaczenia. Generalnie można przyjąć, że im lepiej latają, tym są bardziej niebezpieczne. Chciałbym przestrzec przed uleganiem pokusie kupna od razu wyczynowego "killera", ponieważ później właściciel podziwia skrzydło leżące na startowisku, czekając aż powietrze będzie spokojne jak staw rybny, a glajtowi bardzo szkodzi leżenie na słońcu. Właściciel jest za to pięknie opalony i ma więcej czasu, żeby szpanować przed co ładniejszymi widzami płci żeńskiej, jaki to z niego kozak w powietrzu.

Zaręczam, że tzw. "materac" (bardzo bezpieczne skrzydło o małym wydłużeniu i niewielkiej liczbie komór) jest w stanie dostarczyć początkującemu pilotowi takich atrakcji, że adrenalina będzie mu się przelewać uszami.

Więc jak zabrać się za zakup wymarzonego skrzydła?

Po pierwsze, należy to robić dopiero PO kursie, żeby mieć już jakieś pojęcie (ostatnio obserwowałem biedaka, który uświadomił sobie właśnie, że kupił coś, co 5 lat temu było niebezpieczną wyczynówką, a lata gorzej, niż obecne glajty rekreacyjne - nie był to budujący widok). Po drugie, policzmy komory (bo czasza składa się w zasadzie z komór, stabilizatorów i tabliczki znamionowej) - jeśli jest ich kilkanaście, to jest to świetne skrzydło do ćwiczenia startu, rozbiegu i lotów "na odwzorowanie stoku", czyli tuż nad trawą. Jeśli komór jest 50-100, a na dodatek są tak małe, że nie da się do nich włożyć głowy, to lepiej nie przypinać się do tego nawet dla hecy (piszący te słowa został kiedyś podniesiony z lądowiska przez nagły podmuch wiatru na wysokość ok. 300 m i wylądował w lesie; efekt: 11 dziur w glajcie i 3 skasowane drzewa). Najlepiej jeśli na początek skrzydło ma 30-40 komór, a na tabliczce napis: "DHV 1", albo "AFNOR Standard" - jest to symbol atestu i oznacza bezpieczne skrzydło. Poza tym trudno nam będzie samemu ustalić, czy stan kupowanego glajta jest świetny, czy też nadaje się on tylko do nakrycia zakopcowanych na zimę kartofli. Najlepiej zasięgnąć porady u doświadczonych glajciarzy, a i to u kilku na raz, ponieważ ten światek jest na tyle mały, że nasz ekspert może rozpoznać, że to skrzydło sprzedaje nam jego serdeczny kumpel i zapomni nam powiedzieć ile razy ściągano je z drzewa lub linii wysokiego napięcia. Najlepiej więc, jeśli kogoś stać, kupić skrzydło nowe.

Maciej Pieńkowski
uriuk@nc.pl