Imprezy

Wyjazd na Lanzarote

18-25 stycznia 1999 r.

Zdjęcie satelitarne Grupa paralistowiczów z osobami towarzyszącymi rozpoczęła sezon 1999 tygodniowym wyjazdem na Wyspy Kanaryjskie. W wyprawie wzięli udział: Dynamit (paralotnia Viper) z żoną Anią (Gravis), SoWa (Elf) z żoną Elą, Robert Całka (Enigma), Sławek-Skałkowiec (Raven AX), Nikodem Wikliński (Elf) z Bożeną oraz RAV (Albatros). Pogoda nie była najlepsza - często wiał zbyt silny wiatr - ale atrakcji, także pozalotniczych, nie brakowało.


Poniedziałek, 18 stycznia 1999 r.

767 SP-LPA O godz. 14:30 startujemy z Okęcia czarterowym Boeingiem 767-300ER "Warszawa" - flagowym samolotem PLL LOT. Trasa wiedzie nad Wrocławiem, Pragą, południowymi Niemcami i Francją, Gibraltarem i wybrzeżem Maroka. Nad Tuluzą kpt. Sieczkowski zaprasza nas do kokpitu. Lądujemy na lotnisku Lanzarote ok. 19:00 czasu miejscowego.

Nad Alpami W kokpicie Już Lanzarote!

Mieszkamy w bungalowach w pobliżu stolicy wyspy, Arrecife, na południowym wybrzeżu. Naszymi sąsiadami jest młode małżeństwo z Bydgoszczy, przebywające tu już od tygodnia. Mówią, że prawie przez cały czas padał deszcz... Zapowiadamy jednak, że przywieźliśmy dobrą pogodę.

Więcej zdjęć...


Wtorek, 19 stycznia 1999 r.

Silny, północno-wschodni wiatr nie pozwala na latanie, ale dzięki temu mamy czas na zwiedzenie północnej części wyspy. Wyruszamy w drogę trzema wypożyczonymi Oplami Corsa 1.2. Podziwiamy m.in. Mirador del Rio - najbardziej wysunięty na północ fragment łańcucha górskiego ciągnącego się od miasteczka Teguise w centralnej części wyspy. Ponad połowa tego pasma tworzy klif o wysokości sięgającej 600 m, nadający się do wspaniałych lotów przy północno-zachodnich wiatrach.

Widok z klifu Mirador del Rio

Los Jameos del Agua Inną atrakcją jest jaskinia Los Jameos del Agua, w której żyją niespotykane gdzie indziej ślepe raki-albinosy. Miejsce to otoczone jest bujną roślinnością, której na wyspie brakuje.

Wracając, nad zboczem w okolicy miejscowości Mala zauważamy lotniarzy. Oni mogą latać przy tym wietrze...

Więcej zdjęć...


Środa, 20 stycznia 1999 r.

Wiatr osłabł, ale nie zmienił kierunku. Jedziemy do Mali, gdzie nasze obładowane Corsy szczęśliwie wdrapują się na startowisko. Czeka tam już kilku glajciarzy, ale ich skrzydła są pozwijane. Wojtek odpala pierwszy, po nim pozostali...

Widok ze zbocza w Mali

Ania na Gravisie Zbocze o deniwelacji ok. 400 m pomiędzy Malą a Tabayesco daje równy żagiel nawet w dużej odległości od zbocza. Główne startowisko znajduje się w południowej, niższej części góry. Drugie, wypróbowane tylko przez Sławka, znajduje się na szczycie. Latamy przez całe popołudnie, ze zmiennym szczęściem. Ja wykonuję trzy zloty z niewielkim wspomaganiem żagla, by wreszcie dwa razy zaczepić się na pół godziny. Robert natomiast podczas nieudanego startu uszkadza sobie kolano, na szczęście niegroźnie. Sławek po wyprawie na szczyt ma problemy ze startem, ale wreszcie mu się udaje. Generalnie wszyscy zadowoleni i pełni optymizmu na najbliższe dni.

Wojtek, Viper i Monte Corona Nikodem Jaszczurka przy kasku

Więcej zdjęć...


Czwartek, 21 stycznia 1999 r.

Monte Corona, Haria i my Wiatr zmienił kierunek na północno-zachodni, więc jedziemy do Mirador del Rio. Tam jednak okazuje się, że wieje za mocno. Postanawiamu przejechać się wzdłuż tego łańcucha górskiego, wypatrując startowisk. Trafiamy najpierw na punkt widokowy Mirador del Haria (z prawej), z którego widać prawie całą północną część wyspy. Z kolejnego tarasu obserwujemy chmury nadciągające nad miasteczko Fomara (poniżej). Gdy przykrywają one nasz taras, ruszamy w dalszą drogę.

Zamglona Playa de Fomara Wyspa Graciosa Pod chmurami

Szybko znajdujemy startowisko nad wąwozem Barranco de la Poceta. Przeskakując wylot wąwozu można znaleźć się na klifie wiodącym daleko na północ... Z powodu silnego wiatru startują tylko lotnie. Widoki niesamowite...

Startowisko Nad wąwozem Nad Fomarą

Przejazd przez rów Posuwając się dalej na południe, zauważamy lotnie i glajty w powietrzu. Próbując znaleźć tam drogę, zmuszamy Corsy do jazdy terenowej... Jakoś się udaje. Startowisko w pobliżu Las Laderas jest bardzo dobrze przygotowane - ma np. betonową pochylnię dla lotni. Wiatr słabnie. Po pewnych problemach Wojtek startuje na oblot warunków. Kiedy wraca, oznajmia, że można latać, ale rotor nad startowiskiem utrudnia start. Niestety znad oceanu zbliżają się chmury, które dotąd omijały nas od północy. Część grupy jedzie na obiad. Po powrocie czeka na nas widowisko: startowisko przykryte chmurami, atmosfera jak w kinie przed seansem (szaro-biały ekran, atmosfera oczekiwania...) i wreszcie... tęcza! W tym rejonie deszcz to rzadkość, a tęcza to zupełny rarytas. Robimy zdjęcia i odjeżdżamy.

Startowisko Wojtek ląduje Tęcza

Pod wieczór docieramy na ostatnie startowisko w północnym łańcuchu gór, położone na niewielkiej (ok. 150 m) górce koło Teguise. Żądni latania szybko się rozpakowujemy i jesteśmy gotowi. Nie wychodzi mi pierwszy start i na ostrych kamieniach kaleczę sobie rękę. Pierwszy raz przydaje się apteczka. Po naklejeniu plastrów i rozplątaniu szmaty wykonuję krótki zlot - wiatr jest już coraz słabszy. Inni również startują - nawet Robert, który pomimo kontuzji odniesionej poprzedniego dnia, oblatuje swoją Enigmę. Na górę wdrapujemy się już po ciemku.

Więcej zdjęć...


Piątek, 22 stycznia 1999 r.

Sławek w uprzęży Znowu wieje - latanie możemy sobie odpuścić. Za to na tarasie przed bungalowem dopasowujemy uprzęże. Potem ruszamy na południowo-zachodni kraniec wyspy. Na Playa del Papagayo trochę się opalamy, brodzimy w oceanie i puszczamy latawiec, zaś na skalistym wybrzeżu Punto Gines (najbardziej na zachód wysunięty punkt wyspy) bawimy się z krabem.

Playa del Papagayo Punto Gines Wojtek z krabem

Wielbłądy Przemieszczamy się na północ, w stronę Gór Ognistych (Montana del Fuego). Jest to obszar pokryty lawą podczas wielkiej erupcji w latach 1700-1706. Znaczna część wyspy ma od tego czasu zupełnie niesamowity, księżycowy krajobraz, pozbawiony śladów życia. Po horyzont widać tylko zwałowiska skał, żużel i kratery wulkanów. Wśród tych fenomenów można przejechać się na wielbłądzie.

Na tym skalistym obszarze ustanowiono Park Narodowy Timanfaya. Nazwa pochodzi od jednej z wiosek zniszczonych prawie 300 lat temu. Jego centralną część stanowi Montana del Fuego - zespół wulkanów, wśród których znajduje się restauracja, w której serwowane są kurczaki grillowane na gorącym powietrzu wydobywającym się z wnętrza ziemi. Można też wybrać się na autokarową wycieczkę po okolicy, by obejrzeć wulkany z bliska.

Wulkaniczny grill Krater z 1824 r. Wśród lawy

Cuchillo Kierując się już w stronę domu, zaglądamy jeszcze do El Cuchillo, gdzie również jest startowisko. Mimo, że spotykamy tam glajciarzy, z których jeden nawet poleciał, nie rozpakowujemy się. Okolica robi dziwne wrażenie - wokół leży mnóstwo kości zwierząt...

W drodze do Arrecife zauważamy tor kartingowy. Oczywiście zawracamy - Wojtek, Ania, SoWa, Sławek i Robert robią po jednej lub dwóch przejażdżkach. Anię trudno było namówić do powrotu do domu...

Ania SoWa Robert

Więcej zdjęć...


Sobota, 23 stycznia 1999 r.

Zaczyna się tradycyjnie - dość silny wiatr z północnego zachodu. Sprawdzamy warunki na górce koło Teguise, gdzie byliśmy dwa dni wcześniej, po czym... jedziemy na plażę koło Fomary. Po kilku godzinach wylegiwania się ruszamy, by obejrzeć górki położone na zachód od tego miasta. Podjeżdżamy pod bardzo stary wulkan Montana Cavera. W jego kraterze jest coś, co przypomina opuszczony stadion - bardzo dziwne... Pada przelotny deszcz. Wojtek decyduje się na lot z Cavery, ale nie znajduje noszeń. Wracamy do Teguise.

Playa de Fomara W kraterze Cavery Lot z Cavery

Nad górką dużo glajtów - teraz sobie polatamy! Zbocze ma falistą linię i przy tym kierunku wiatru zapowiada się latanie w trzech oddzielnych strefach - każda ma swoje startowisko. Wybieramy środkowe. Pierwszy oczywiście Wojtek, ja za nim. RAV Nosi znakomicie - postanawiam nie lądować w ciągu najbliższej godziny. Wołam na Roberta, żeby zaczął robić zdjęcia moim aparatem - redakcja zamówiła serię slajdów mojego Albatrosa. Miejsca nad zboczem niewiele, a chętnych sporo. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, żeby nie wpakować się w innego glajta lub lotnię, a jednocześnie dać szansę tym, którzy dopiero zamierzają wystartować. To dobrze, że taki tłok, bo nie jest nudno, a Robert może zrobić ciekawe zdjęcia. Nagle ktoś z glajta obok pyta: "Co to za Skrzydlata Polska?" - okazuje się, że spotkaliśmy Pawła z Zakopanego, obecnie mieszkającego w Monachium. Wreszcie mija godzina lotu - "Brązowy Orzeł"! Dla urozmaicenia postanawiam przeskoczyć na sąsiednie zbocze, jednak trafiam w rotor i po krótkiej walce o odzyskanie wysokości ląduję. Na dzisiaj wystarczy. Inni też zadowoleni, ale może sami opowiedzą...

Zbocze koło Teguise Widok z lądowiska

Więcej zdjęć...


Niedziela, 24 stycznia 1999 r.

Słońce czy wulkan? Sławek budzi się dość wcześnie i wybiera się obejrzeć wschód słońca. Idziemy razem. Słońce w oprawie z chmur przypomina wulkan wybuchający na horyzoncie.

Kierunek wiatru - północno-wschodni, więc jedziemy do Mali. Znowu musimy czekać, aż wiatr osłabnie. Lotniarze latają cały czas. Jeden z nich przesiada się na lotnię z wózka inwalidzkiego! SoWa, Ela, Nikodem i Bożena jadą na targ do Teguise i do Ogrodu Kaktusów koło Guatizy. Po paru godzinach meldują przez radio, że widzą paralotnie nad morzem! Zrywamy się na nogi i widzimy je - na małym klifie koło Arriety. Błyskawicznie się pakujemy i zjeżdżamy na dół.

Z wózka na lotnię Czekamy... Kaktus - wielki, ale sztuczny

Klif El Risco ma wysokość ok. 20 m. Jego skaliste zbocze schodzi bezpośrednio do oceanu - lądować należy na górze lub położonej obok plaży Playa de la Garita. Latają dwie Omegi Advance 4, po chwili dołącza do nich Viper Dynamita. Sławek próbuje ze swoim Ravenem, ale nie udaje mu się utrzymać na żaglu i ląduje na plaży. Pozostali obserwują. Ponownie spotykamy Pawła z Monachium.

El Risco Tu nie lądować! Omega i Viper

Więcej zdjęć...


Poniedziałek, 25 stycznia 1999 r.

Dzień zaczyna się od pewnych problemów z obsługą miejsc noclegowych, ale około południa udaje nam się wyrwać na zachód. Na niebie ani jednej chmurki, wiatr Lotnia nad La Asomadą południowy. Latające bractwo znajdujemy nad górą Tinasoria koło La Asomady. Na górze spotykamy jednego glajciarza, który właśnie chowa skrzydło (z powodu silnego wiatru) i przesiada się na lotnię. My nie uważamy wiatru za zbyt silny i rozkładamy sprzęt. Po chwili Wojtek jest w powietrzu, a my walczymy z podmuchami zawijającymi rozłożone skrzydła. W końcu nikt więcej nie startuje. Wojtek po lądowaniu informuje o termice, oceniając jej trudność na 6-7 w 10-punktowej skali. Zjeżdżamy do Playa Quemada. Obok jest klif przechodzący wyżej w łagodne zbocze, z którego ktoś zlatuje, ale noszeń nie widać. Obserwujemy to spokojnie z tarasu restauracji. Po pewnym czasie wracamy na Tinasorię, gdzie lata już sporo glajtów. Jest spokojnie. Wojtek i Ania startują na Ravenie Biplace, potem ja z aparatem fotograficznym na kasku. Chcąc przyjąć odpowiednią pozycję względem zachodzącego słońca i latających glajtów, podlatuję zbyt blisko końca zbocza i ląduję w dyszy na grani. Potem dowiedziałem się, że podobny błąd po chwili popełnił Sławek. Mam spory kawał do podejścia, a droga jest trudna - drobne kamienie wciąż usuwają się spod nóg. W połowie drogi rezygnuję - słońce zachodzi. Składam glajta i schodzę na dół, skąd zabiera mnie reszta ekipy, zawiadomiona przez radio. Za dwie godziny zbiórka do samolotu.

Tinasoria Tinasoria Tinasoria

Wyspę Lanzarote opuszczamy ok. godz. 23 na pokładzie "Warszawy". O piątej rano naszego czasu jesteśmy już w zimnej i mokrej Warszawie. Wszyscy rozjeżdżają się do domów, tylko Sławek zatrzymał się w Warszawie kilka godzin, żeby skopiować zdjęcia z notebooka do mojego komputera. Musimy jednak najpierw kupić na mieście odpowiedni kabel. Kilka razy przechodziliśmy koło biur podróży i za każdym razem szukaliśmy ofert na Lanzarote...

Warszawa i palma Port lotniczy Lanzarote Arrecife z powietrza

Więcej zdjęć...


Tekst: Rafał Miszczak
Zdjęcia: Robert Całka,
Rafał Miszczak,
Wojciech Pierzyński,
Waldemar Sobieraj

Prawa autorskie zastrzeżone
Wykorzystywanie do celów komercyjnych zabronione