Imprezy

Paralotniowe Zawody Internetowe 2000

Opis przelotu

Andrzej Subocz
Col di Serrai - Vittorio Venetto
44 km

Data i czas wykonania przelotu:

Niedziela, 2000.02.27

Dok豉dny opis trasy przelotu:

Start: Col de Serai ko這 Bassano del Grappa, W這chy

L康owanie: Vittorio Veneto, W這chy

Odleg這嗆: 44 km

Opis sposobu dokumentacji trasy:

安iadkowie startu, zdj璚ia char. punktu po drodze (wiadukt w Vittorio Veneto), fotografia punktu l康owania

Opis przelotu:

Przyjezdzamy sobie do Bassano radosni i usmiechnieci. Powodem nieoczekiwanej radosci byl brak maliego na pokladzie. No, geby smialy nam sie po prostu od ucha do ucha. (Mali, nie czytaj tego, prosze!) Nastepnego dnia rano wyjezdzamy na gorke. Rano, to jest: kolo 12, po pozniej juz nie :-). Warunki rewelacyjne, jak na te pore roku: inwersja ponad szczytem Grappy. Jak na stare wygi przystalo, puszczamy mlodych przodem i wygrzewamy sie na sloneczku, spozywajac napoje chlodzace z winogron. Okolo 14 puszczaja nam jednak nerwy i startujemy. Babiako, Lulek, Marcin, no i ja. W planie przelot do rzeki Piave, a moze troche dalej, jak sie uda. Po starcie jak zwykle pokrecilem sie troche nad gorka, w koncu lapie lepszy komin, raz-dwa i juz jestem za kotlem. Nastepny komin i jestem nad zlebami kolo duzej Grappy. Idzie calkiem niezle. Z tylu widze Piotrka, troche czekam na niego, ale jak tylko lapie cos lepszego to odpalam po prostej. I tak sobie lecimy do rzeki. Piave jak zwykle stanowi powazny problem techniczny: przeleciec, to sie przeleci, tylko co dalej. Puszczam Piotrka przodem (tak naprawde, to sam sie puszcza :-), a ja jeszcze marudze w slabym noszeniu). Za chwile jestesmy po drugiej stronie. Tylko troche nisko, cholera. Jezdzimy po drzewach coraz nizej i nizej. Piotrek nie wytrzymuje nerwowo i odpala na ladowisko. Ja mam jeszcze ze 100 metrow zapasu, wiec rzezbie wytrwale. To lapie jakies noszenie, to je gubie. Po prawie polgodzinnej walce, udaje mi sie wygrzebac na poziom gorki nad Valdobbiadene. Jezdze po tej gorce, jezdze i za nic nie moge sie wyskrobac do gory. Noszenia raczej slabe, takie mocniejsze zerka po prostu, wszystko ponizej jedynki na usredniaczu. Zacialem sie w sobie: zostane krolem rzezbiarzy, ale sie nie dam! Po godzinie mialem juz dosc. Postanowilem: lece na przedpole. Albo cos zlapie, albo laduje. Na przedpolu padaczka, ale my tu mamy maly patencik :-). Za droga jest uskok terenu. Lece wiec tam: woz albo przewoz. No i mam: slabe bo slabe, ale szerokie, stabilne noszenie-nie-do-puszczenia. Wiec nie puszczam. Po 20 minutach niepuszczania wyskrobuje sie na duza gore ze startowiskiem. Wielka laka, dookola lataja jakies obce glajty, chlopaki partola, az milo popatrzec ;-). Co zalozy jeden z drugim noszenie, to za pozno albo za szeroko. I wypada. A ja hyc do nich i juz pare setek mam :-) Gorzej, ze zaczal mnie kark bolec od tej rzezby, bo zeby rzezbic skutecznie w zerkach poluznilem uprzaz na max i wylozylem sie w niej na plasko. Glowa z kaskiem ciezka sie zrobila i ciazy do dolu okrutnie. Teraz zaciagam tasmy barkowe, zeby troche posiedziec. Tylko, ze na siedzaco nie da sie latac: jak tu sterowac nie mogac skutecznie przerzucac ciezaru ciala? Za nic nie moge sie wkrecic w komin. Zeby kark nie bolal, podkladam sobie reke za glowe, sterowki do drugiej reki i tak trzymam. Jakos idzie. Po wygrzebaniu sie na glowna gran lece dalej: wiem, ze nastepna powazna dolina jest dopiero w Vittorio Veneto. Niestety, jest luty, wiec po trzech godzinach, ok 17. sloneczko zaczyna chowac sie za gory i rzucac cienie w zleby. Zmieniam taktyke lotu: lece od jednych naslonecznionych skalek do drugich i tam sie przyczajam. Zeby jeszcze nie bylo za latwo, zrobilo sie troche pod wiatr. Wykrecam sie na tych skalkach do wysokosci grani, dostaje po lbie lekka zawietrzna, przebijam sie przez turbulencje i dalej juz spokojna jazda do gory. Maselko. Pod sufitem troche wali, ale da sie przezyc. Potem juz tylko rozczajenie sytuacji, ocena odleglosci, spidzik i jazda do nastepnych skalek. I tak jeszcze z 5 razy. Po drodze znow mijam startowisko, chlopaki lataja na zagielku, a ja im wjezdzam nad glowy, podkrecam i odlatuje w sina dal. Bardzo przyjemne uczucie, bardzo :-). Slonce coraz bardziej chyli sie ku zachodowi i noszenia praktycznie zanikaja. W dolinie gleboki cien. Ale widac juz wiadukt na autostradzie w Vittorio. Jeszcze tylko musze zdecydowac, czy przeskakiwac przez ta wielka doline i leciec te pare-parenascie kilometrow, czy tez dac se na luz. Wybieram ta druga opcje, i wypadam na przedpole, nad Vittorio. Tam wyprawiam rozniste holubce, latam sobie w zerkach nad miastem, robie zdjecia, po prostu sama radocha. Opamietalem sie dopiero, jak zobaczylem Cessne na mojej wysokosci, w odleglosci tak niewielkiej, ze pomachalismy sobie z pilotem lapkami. Ooops, to tu inni tez lataja! Zwinalem mala spiralke i po chwili siedzialem juz na ziemi. Powrot z Vittorio to temat na osobna opowiesc. W kazdym razie rozklad jazdy pociagow znam juz prawie na pamiec.

Andrzej Subocz (Jendrek)
andrzej@aku.com.pl