Imprezy

Paralotniowe Zawody Internetowe 2000

Opis przelotu

Maciej Pieńkowski
Żar - Jeleśnia
20,9 km

Paralotnia:

Gradient Limit 24

Data i czas wykonania przelotu:

Czwartek, 2000.06.01

Dokładny opis trasy przelotu:

Start: Żar
Lądowanie: Jeleśnia
Odległość: 20,9 km

Opis przelotu:

W pierwszej konkurencji w Mistrzostwach Polski nie wystartowalem poniewaz musialem byc w tym dniu w Konsulacie Amerykanskim, bo pan konsul mogl mi wbic wize tylko tego dnia i nie dalo sie nic wynegocjowac. Zaowocowalo to silnym wq... ktore zalagodzil sponsor fundujac wszystkim darmowe orzeszki (z popiciem). Te orzeszki chyba mi zaszkodzily, bo nastepnego ranka przesladowal mnie silny bol glowy i wrazliwosc na swiatlo, halas itp. Dalem sie wywiezc na Zar, poniewaz bylo tam zdecydowanie chlodniej. Kilku kolegow widzac moja niewyrazna mine orzeklo, ze jako zawodnik jestem juz niegrozny (w tym byl jeden byly kilkukrotny Mistrz Polski, co mi nieco pochlebilo, ze widzial we mnie konkurenta) Ale po kilku godzinach upal dotarl i tu, a na dodatek skonczyla mi sie woda mineralna. Wiedzac z doswiadczenia, ze pod kumulusem bedzie zdecydowanie chlodniej uznalem, ze nie mam wyjscia i wystartowalem. Start byl na N, w kierunku Kozubnika. Zaraz po starcie wstrzelilem sie w piekny komin i pojechalem z nim 200 m. nad start, przesuwajac sie z nim na zawietrzna, daleko za zbiornik retencyjny, ktory jest na szczycie. Bedac nieco zdekoncentrowany zgubilem noszenie i z 3 m/s do gory zrobilo sie 3 m/s w dol. Pod wiatr balem sie przeskakiwac zbiornik, a na zawietrzna jakos nie mialem ochoty. Powioslowalem wiec nad antene i krecac tuz nad nia doczekalem sie nastepnego komina. Na usredniaczu pojawilo sie 3,8 m/s czyli calkiem przyzwoicie. Sporo pode mna krazyl bialy Max nalezacy do zarowskiego aborygena, troche sie zdziwilem, bo gore zna, lata dobrze, wiec co on tam robi? kiedy zrobilem 1500 m nad szczyt przyjechal do mnie nastepny Max i.... zaczal krecic w przeciwna strone, czyli w lewo. Nie znosze krecic w lewo, a tego dnia po kilku zwitkach zaczelo mnie od tego mdlic. Ale nie moglem sie od niego uwolnic. Na dodatek gosc krecil jakos kanciasto. Ja z lenistwa, jak wycentruje komin, to lapie sie za tasmy z zaciagnietymi sterowkami i kontempluje widoki, a korekty robie tylko cialem. A przez tego goscia musialem ciagle pracowac sterowkami. Komin zrobil sie obszerny, a ja w koncu znalazlem bardzo waziutkie miejsce gdzie bylo 5 m/s, zalozylem to na granicy przeciagniecia i za chwile bylem 100 m nad Maxem, ktory sie zniechecil i odpalil na trase. Spokojnie dojechalem do podstawy na 2265 m. npm i cieszylem sie blogim chlodkiem. Rozejzalem sie za drugim Maxem, ale wsiakl. Nie bylo go nigdzie, a z tej wysokosci biale skrzydlo nie moglo mi tak po prostu zniknac. Zlekka zglupialem (ale pozniej sie dowiedzialem, ze mial on negatywe, w ktorej zjechal 500 m.). Skoncentrowalem sie na GPSie, okazalo sie, ze krecac komin dojechalem na odleglosc 2 km. do punktu zwrotnego. Porownalem fotke punktu z tym co bylo na dole i po kilku minutach juz tam bylem. Pstryknalem kosciol nad jeziorem. Pol kilometra pode mna, nad woda pomykal znajomy Max, jak on to zrobil? stracil dobre 400 m. GPS przerzucil sie na nastepny punkt, 7 km. z groszami i to z bocznym wiatrem. Predkosc spadla do 22 km/h, ale za to duszenie wzroslo do 4-5 m/s, cale szczescie w polowie drogi znalazlem jakis kominek, ale ciasny, turbulentny i jakis taki niemily. Podjechalem z nim na 1700 m. i obejzalem fotke drugiego punktu (tak jakbym nie mogl zrobic tego na Ziemi). To mial byc most. A pode mna byly trzy mosty. Badz tu madry i rozroznij je z tej wysokosci. W tym momencie GPS przerzucil sie na wskazywanie mety. Bluznalem sobie brzydko, ale go to nie wzruszylo. To jest pozyczony sprzet i nie bardzo qmam jak sie nim poslugiwac, a na dodatek torbilo tak, ze mowy nie bylo o bawieniu sie menu. Wreszcie dopatrzylem sie, ktory to most, moze dla tego, ze mialem juz tylko 1100 m. Walnalem fotke i jade w kierunku mety, GPS pokazuje ponad 13 km, a tu znowu duszenia i torbienia. Ani sladu komina. Jade twardo na speedzie podskakujac jak furmanka na wybojach. Zblizam sie do pasma niewielkich wzniesien, ale na tyle duzych, ze mnie nie puszcza. Wybieram miejsce do ladowania. Jest tam pare domow, ale generalnie zadupie, sklepu z piciem tam nie bedzie i trza bedzie targac glajta na plecach jakis kilometr do skrzyzowania, w taki upal!! Nie, za nic, trzeba cos wyzebrac. Nagle wario pojawia sie jakies zerko. Zakladam i cierpliwie krece. Podjechalem tylko ze 200 m, a trwalo to wieki. Przeskakuje do nastepnej wioski, tu przynajmniej powinien byc sklep. Dalsza droge zamykaja wieksze wzniesienia, a do mety tylko pare kilometrow. Olewam wioske i podlatuje na laki pod lasem, tu musi sie cos urywac. Nie pomylilem sie. Jest meterek, potem poltora, dwa. Za wzniesieniem w oddali widac mete, porozkladane glajty, biala linia w poprzek i jakis lasek, ktory moze byc tym cmentarzem, przy ktorym miala byc meta (organizatorzy wykazali sie poczuciem humoru). Z wrazenia zostawiam komin i jade. Po jakims kilometrze widze, ze moze mi nie starczyc wysokosci. Znajduje znow meterek, podkrecam sie, ale po paru zwitkach widze, ze duzo przede mna, wysoko leci fioletowy Freex Spark Subocza i nie topi. Jade za nim. Zastanawiam sie co Jendrek robil tak dlugo na trasie, startowal jakas godzine przede mna, powinien juz dawno siedziec na mecie. Freex minal mete i zawraca do ladowania. To jednak nie Subocz. Przelatuje linie mety na 100 m. Laduje i widze glupia mine Subocza, cos mi sie wydaje, ze nie spodziewal sie mnie tutaj. Dorwalem sie do mineralnej, Jacek Waksmundzki patrzy podejrzliwie na pustoszejaca butelke. Oddaje mu, Z goralami lepiej nie zadzierac. Licze zawodnikow. Jest 18 na 30 startujacych. Niezle. Aeroklubowe Toyoty zabieraja nas do Miedzybrodzia. Po drodze musimy sie sciesnic, zeby zabrac idacego na piechote... Mistrza, ktorego na moj widok troche zatkalo. Gratuluje mi dolecenia w takim stanie do mety.

Maciej Pieńkowski (uriuk)
uriuk@nc.pl