Imprezy

Paralotniowe Zawody Internetowe 2000

Opis przelotu

Marek Maderski
Skrzyczne - Łodygowice
9,3 km

Paralotnia:

FireBird Flame

Data i czas wykonania przelotu:

Czwartek 2000.05.04, około 16:10-17:00

Dokładny opis trasy przelotu:

Start: Skrzyczne, start W

Lądowanie: Łodygowice koło Żywca

Odległość: 9,3 km

Opis sposobu dokumentacji trasy:

Start: karta startu.

Lądowanie: karta lądowania.

Opis przelotu:

Czwartek - koniec długiego weekendu. Od samego rana w powietrzu dało się wyczuć obecność trąby słonia (mityczny paralotniowy potwór, będący sprawcą większości wypadków), w związku z czym zdecydowana większość glajciarzy uderzyła na Stranik, pozostali albo w ogóle nie wjeżdżali na górę, albo zjeżdżali już z Jaworzyny. Wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi, nasza wrodzona naiwność zapchała nas na sam szczyt. Wiał zachód z południową odchyłką, poszliśmy więc z Piotrkiem łoić na ściankę. Po dwóch godzinach siedzenia w schronisku i pozytywnym raporcie naszego niezawodnego speca meteo - Ferrariego, zdecydowaliśmy zmienić poczekalnię. Piękne cumulusy i chyba za mocno grzejące słońce sprowokowały nas do wypisania docelowego na Żar. Oczywiście, kończy się tylko na zdjęciach kart. Na zachodzie jesteśmy sami, a to nie działa dobrze na psychę. W końcu po trzeciej odpala Piotrek. Niezła rąbanka na początku i potem wielki kibel, nie wróżą nic dobrego. Zaraz potem startuje bojowo nastawiony tego dnia Ferrari. Chłopaki w zabójczym tempie robią docel na Kaimówę, z punktem zwrotnym na Jaworzynie. Jakoś mi się nie spieszy. Terma wyprostowała trochę kierunek, chyba jest dobrze. Rzucam się w powietrze zaraz po czwartej. Startuję w złym momencie, bo konsekwentnie daję w dół. Nie mam zamiaru robić dzisiaj sprawności dendrologa. Nagle - ciemność, ktoś w jednym momencie gasi światło i rzuca czymś we mnie. Opędzam się zawzięcie, walcząc z napastnikiem. W końcu udaje mi się odepchnąć Beskid Śląski i Żywiecki w skali 1:75000. Cholera, jak ja przyczepiłem mapnik?! Rany, po co ja go przyczepiłem?! Nie czas na pytania egzystencjalne, bo trzeba z żywiołem walczyć. Skrzydło szaleje na wszystkie strony, nie mogę normalnie usiąść w uprzęży, ręce automatycznie kontrolują czaszę. Lecę z wiatrem nad Jaworzynę, niestety nie napotykam nic godnego ruchu sterówką. Latam nad zawietrzną krawędzią drzew, uparcie czekając na jakąś windę. Mała klapka z prawej, ciągnę skrzydło w lewo, prosto w wypychający komin. Zakładam krążenie w stabilnym centrze. Po paru minutach jestem nad szczytem. Noszenie robi się poszarpane, co chwilę zmieniam promień i kierunek krążenia. Mam około 300 m przewyższenia i więcej nie daję rady. Prostuję lot i lecę z wiatrem po grani na Skalite - tam na pewno coś będzie. Jest słabe, nieregularne noszenie. Wykręcam parę metrów i lecę dalej. Zostawiam góry za plecami i kieruję się wzdłuż jakiejś drogi asfaltowej. Żółte pola po bokach powinny puszczać. Nic jednak nie ma, najwyżej kilka miejsc, w których można się na chwilę zatrzymać i pokręcić w miejscu. Daję sobie spokój z szukaniem i trzymam kurs. Co za idiotyczny pomysł - odchodzić na przelot po czwartej? Przelatuję nad wyrobiskiem - nasłoneczniona, piaszczysta skarpa powinna mi pomóc. Co za bzdury? Jest piąta godzina i mam 100 metrów wysokości - nie mam żadnych szans. Nadzieja jednak wzrasta. Skupiam się, zaciskam ręce na sterówkach i nic, powietrze ani drgnęło. Ślizgiem dociągam do łąki obok drogi na Żywiec, ląduję w Łodygowicach. Obok mnie jacyś ludzie siedzą przed domkiem. Zastanawiam się trochę, patrzę na mapę, w końcu jednak biorę kartę lądowania i idę do nich.

Marek Maderski (MAD-AIR)
smader@free.com.pl