Przyjazd uczestników imprezy. Jeszcze nie wszystkich, ale już jest fajnie.
Wyprawa na Skrzyczne. Na szczycie wieje tak, że można stawiać alpejką plecak z glajtem. Ze schroniska wygania nas facet ostrzegający, że z powodu wiatru może zostać zatrzymany wyciąg. Nie nalatani wracamy na dół.
Wiatru ani śladu, jedziemy na Równicę. Kto chciał, zrobił mały zlocik po startowisku na południe. Największy sukces - zlot w okolice parkingu przed schroniskiem (Tomek Chudziński, Raven "Szaszłyk").
Po lataniu schodzimy do schroniska. Mariusz Matuszek zamówił herbatkę z rumem i dostał - nawet ze specjalnymi pozdrowieniami od obsługi!
Wieczorem wybieramy się do Czeskiego Cieszyna w celach oczywistych. Miasto życzy wszystkim "Veselych Vanocy".
Wczesnym rankiem jedziemy jednym samochodem na Chełm, by wypożyczyć Voyagera 23 (mój były glajt z 1997 roku) dla pilotów wielkich duchem, ale małych ciałem. Udało się, a do tego przeżyliśmy wspaniałe chwile w bajkowej scenerii 60-metrowej góry otoczonej morzem chmur. Latania nie było.
Przenosimy się na Żar. Po drodze, w Bielsku, udaje nam się wypatrzyć sklep o ciekawej nazwie. Na Żarze gospodarzy nie ma, ale telefonicznie mamy załatwione pozwolenie na latanie. Próbujemy z najwyższej części łąki. Wiatru nie ma, żadnych noszeń. VIPy nie mają problemów, reszta przeważnie wykonuje serie kangurzych skoków (na trzy próby na Albatrosie tylko raz zleciałem na lotnisko bez międzylądowania). Kilka osób jedzie na szczyt, ale wpadają samochodem w zaspę i wracają bez latania.
Przed południem przygotowujemy imprezę w świetlicy.
Impreza Sylwestrowa rozpoczyna się od ogłoszenia wyników konkursu na Lotniczego Internautę Roku. Niestety laureat - Ryszard Lutosławski - nie przyjechał, ale nagrodę i tak dostanie. SoWa wręczył specjalne nagrody Wojtkowi i Heńkowi, dzięki którym odbyło się nasze spotkanie. Nowy Rok witamy na moście nad Wisłą. Zabawa trwała do piątej rano.
Wszystkich pięty swędzą, żeby w Nowy Rok polatać, jak poprzedniego dnia. Wieje jednak mocniej. Jeden samochód wyjeżdża na Równicę, ale po wejściu na startowisko rezygnujemy z latania. W zlodzonym śniegu znalazłem ślady swojego wtorkowego lądowania (dwie dwumetrowe koleiny po piętach).
Wjeżdżamy bez glajtów na Czantorię, gdzie oglądamy piękne startowisko przy górnej stacji wyciągu. Wchodzimy na szczyt i zjeżdżamy z niego na "jabłuszkach" (takie plastikowe "protektory" zamiast sanek).
Tekst: Rafał Miszczak
Zdjęcia: Tomasz Chudziński,
Mariusz Matuszek,
Rafał Miszczak