Opowieści paralotniowe

Karabinek

Posiadam w uprzęży karabinki zabezpieczane przez dokręcanie nakrętek kontrujących. W związku z tym, że jest to zajęcie uciążliwe, zwłaszcza w rękawiczkach, poczytałem sobie, jaka jest wytrzymałość karabinków niezabezpieczonych i wyszło, że i tak większa od sumarycznej wytrzymałości linek. Doszedłem więc do wniosku, że mogę sobie darować ćwiczenie nadgarstków przed startem. Mądrzy ludzie, obyci z karabinkami, czyli alpiniści i speleolodzy (a lata ich na glajtach nad podziw wielu) mówili mi, ze jeśli coś jest przewidziane przez konstruktora do zabezpieczania, to należy bezwzględnie zabezpieczać, ale ja wiedziałem swoje. W końcu z matematyki wynikało, że zapas bezpieczeństwa i tak wynosi jakieś 200%. Gdybym nie dowierzał sprzętowi, to już dawno przerzuciłbym się na bierki korespondencyjne lub zbliżone dyscypliny. Aż się doigrałem.

Któregoś dnia, chcąc wejść na żagiel na Mieroszowie, zrobiłem ostry zakręt w stronę ściany lasu, tak żeby wyskoczyć nad drzewa, gdzie jak wiedziałem z doświadczenia powinno mnie zabrać. Dolatując (cały czas w ostrym skręcie) do drzew stwierdziłem, że prawa sterówka wpięła się w karabinek. A drzewa tuż-tuż. Nie mogłem zaciągnąć lewej sterówki, bo skończyłoby się przeciągnięciem. Brak reakcji spowodowałby przydzwonienie z pełną prędkością w drzewa. Nie wiem skąd wpadłem na, jak się później okazało, słuszny pomysł i zrobiłem dużą lewą klapę, która zrównoważyła zahamowaną stronę i glajt przestał skręcać i udało mi się wylądować (co prawda twardawo) wzdłuż lasu. Ze strony glajciarzy szykujących się akurat tam do startu posypały się określenia, które ciężko zaliczyć do wyrazów uznania. Przyznam się, że nie przewidziałem, że sterówka się wepnie z taką łatwością, i że tak trudno będzie ją potem wypiąć. Na wszelki wypadek przestałem się wymądrzać i jak coś ma być zabezpieczane, to zabezpieczam.

Maciej Pieńkowski
uriuk@nc.pl