Kaśka to jest taka, że jak ja czegoś próbuję, to ona też musi. Z glajtami nie mogło być inaczej.
- To znaczy jak? Toto leży za tobą na ziemi, ty wkładasz szelki, przyczepiasz się do linki i on cię samochodem ciągnie? - było w tym pytaniu trochę niedowierzania.
- No... w zasadzie tak.
- A potem jak już w powietrzu się odczepisz, to wystarczy ciągnąć za te jakieśtam i toto skręca?
- No... w zasadzie tak.
- A jak lądujesz, to nie ma takiego pieprznięcia, jak u tych tam spadochroniarzy?
- No... w zasadzie nie.
- To ja bym też tak umiała - Było w jej tonie coś, co mówiło, że już podjęła decyzję.
- Wstawaj głąbie! Na lotnicho jedziemy! - Kolejny kopniak w łóżko.
- Bój się Boga Kaśka, która godzina?
- Ósma prawie. No, w pół do ósmej.
- Jeezzu kobito, mamy tam być o dziesiątej.
- No ale zanim się zbierzesz i zanim dojedziemy...
- Rzeczywiście, 10 kilometrów. Wyprawa jak cholera.
- Cześć. No właśnie chciałam popatrzeć co wy tu wyprawiacie, a może nawet spróbować, bo też bym tak chciała i dam sobie radę. Mogę, pliiiss.
- Cześć, kurna ale wygadana - śmieje się Andrzej - ale dzisiaj to chyba sobie nie polatacie, bo cóś za mocno dmucha jak na kurs. Zrobimy sobie trochę teorii ale najpierw rozpuścimy zapasiaki, bo już im się należy. W końcu to też wam się przyda.
Poszliśmy na "naszą" część lotniska i zaczęliśmy zabawę z zapasami. Nie wiem, jak smakuje rzucanie paczki w locie, ale na poziomie zero to niezła zabawa. Zwłaszcza, jeśli wiatr jest ok. 8 m/s, a paczkę rzuca panienka 49 kilo żywej wagi. Może nawet ta jej walka nie była równa, może nawet to, że jej na to pozwoliliśmy nie było w porządku, ale wszystkim się podobało. Najbardziej Kaśce. Znalazła jakąś przyjemność w jeździe na brzuchu (lub na plecach czasami) z napędem spadochronowym. My zaś obserwowaliśmy świetny przykład zjawiska Dopplera, gdy śmiejący się zestaw przemykał koło nas co parę chwil.
W każdym razie chwyciła bakcyla i wieczorem (cała w emocjach) snuła opowieści o swoich przyszłych lotniczych wyczynach. Pod warunkiem, że wiatr się nieco uspokoi.
- Cześć, pewnie że spoko. Chłopaków dzisiaj pociągamy, a tobie Marek pokaże, jak stawiać glajta, OK?
- OK.
Na sondę poleciał Młody. Powiedział, że w górze spoko.
- Słuchaj mnie tu - ton Andrzeja nakazuje najwyższe skupienie - wyholujemy cię nisko, 20-30 m, zostaje z tobą Młody i pomoże ci przygotować się do startu ale jak już ruszysz, to jesteś zdana na siebie. Jeśli będziesz słuchała tego, co będę mówił przez radio - przeżyjesz.
- OK - niepewnie potwierdziła lekko pobladła Kaśka.
- Marek do wozu, Kaśka na start, Młody sprawdź wszystko. Jedziemy.
- Gotowa - zarzęziło radio
- Dobrze napręż linę i jedziemy. Marek - rura.
- Stop, stop, stop - Młody wrzeszczy do radia - wykorbiła się na kretowisku.
- Dobra, próbujemy jeszcze raz.
- Gotowa.
- Jedziemy.
Widzę w lusterku, że po paru krokach uniosło Kaśkę, trochę ponosiło na boki i dalej idzie prosto.
- OK, zatrzymaj się. A ty wyczepienie, spokojny lot po prostej i lądowanie.
- P....... to wasze latanie - już z daleka daje upust emocjom - p.......
- Czy wy k.... ślepi jesteście?! Nie widzieliście jak jeb.... za pierwszym razem?! - starannie dobrane słowa zrobiły na wszystkich nieliche wrażenie.
- Przecież stanęliśmy się - niepewnie zaczął Andrzej.
- Gówno stanęliście, wam stanęły chyba. Wlekło mnie przez p......... pięć metrów. O! Cały dres uj......, ręka zdarta, wszędzie pełno trawy. Nawet w majtkach. P......
Rzeczywiście, widok był żałosny.
- To może byś jeszcze raz spróbowała. Teraz na pewno pójdzie dobrze - Andrzej zachęca łagodnie.
- Odp...... się!
Marek Strypling
mstrypling@nto.com.pl