Opowieści paralotniowe

Opowieści kilka
Pstryczka Elektryczka

Quasar
Quasar, ale chyba nie ten
Zdjęcie: Rafał Miszczak

- "Siadaj, nie p..."
- "Tą żyletą???!!!"
- "Pękasz?"
Taki znowu cienki nie byłem. Poza tym trochę wstyd ;-) Wsiadam. Żyleta to Quasar. Wcześniej nie latałem na wyczynowych, tylko na rekreacyjnym Ravenie. Nic to. "Tylko uważaj!" Stawiam skrzydło - nie ma tak dobrze jak z moim, ale jakoś poszło (górny start z Klonówki - przecinka). No i tak sobie lecę. Straszny samolot - zaiwania, że aż dech zapiera. Żagla nie ma, pora lądować. Nad ziemią ściągam sterówki jak w Ravenie - w pięknym stylu wybrało ze dwa metry w górę i rzuciło Elektryka na plecy. Wtedy nie miałem jeszcze Full-Race'a tylko standardkę - butelka po piwie w kieszeni na plecach pękła, zrobiła "tulipana" i częściowo wyszła na zewnątrz robiąc trzy dziury. Jakby poszła do wewnątrz....


Monte Grappa. Pogadaliśmy przez radio, że zrobimy sobie zdjęcia. No i lecimy na siebie. Ja mam głupka, który w wizjerze oddala, On też. Pstryk, aparat od oka i w ostatnim momencie prawa sterówka prawie do oporu. Lekki furkot, mijamy się, odpuszczam, a poczciwy Raven nie negatywi, tylko prostuje lot. Uuuuuuuuuuffffffffffffffff.


Tak samo Grappa. Pogoda ostro świńska. Niebo przymulone, raz deszcz, raz śnieg, raz grad. Glajt w worku, ale jednak moknie. Żadnej termy, zero wiatru. Robię zdjęcia gradu na uprzęży i worku ze szmatą. Wreszcie przerwa w opadach. Jakoś tak głupio zjechać na dół samochodem - tyle kilometrów przejechane do Włoch, a latania jak na lekarstwo. Walimy na dół. Desperacki start klasykiem, którego tak naprawdę nie bardzo umiem - jakoś minąłem krzaki i drogę. No i fajnie, dwie zwitki w lewo, B-sztal, zdjęcie campingu. Zaczyna kropić. A potem wredny grad. No i tak sobie lecę i nic nie widzę. Okularki spadochronowe co chwila przecieram, ale niewiele pomaga. Bez okularków jeszcze gorzej - grad uderza po oczach. Zastanawiam się, czy szmata nie nałapie tego dziadostwa i się nie zwali. Wario pokazuje zwiększone opadanie. Jakoś poszło, nawet lądowanie nie było specjalnie dziwne - mając mniejszą doskonałość łatwiej zaplanować podejście.


Znowu Grappa. Lądowisko to spora łąka obok drogi. Po przeciwnej stronie winnica - winorośl rozpięta na drutach biegnących pomiędzy drewnianymi palami. Leci koleś, leci... i wlatuje pod druty, szmata idzie górą a linki naciągają drut i jeden z pali się łamie. Przybiega właściciel i robi awanturę. W tym momencie jakaś dziewczyna zawadza uprzężą o inny pal i zwala się z dwóch metrów na "zbity pysk". Właściciel macha rękami i zrezygnowany idzie do domu. Jej jakimś cudem nic się nie stało.


Klonówka
Klonówka
Zdjęcie: Sławomir Łukasiewicz

Opanowała mnie mania spiral. Latamy na Klonówce - dwie zwitki i prawie siedzę w drzewach. Każdym nerwem czuję sterówki i opadanie. Dobrze, że mam wario. Wyszedłem na jakimś termicznym pierdnięciu. Już się wybierali mnie ściągać z drzew.

Kiedy indziej holujemy się na lotnisku. Wyczepienie, sterówka w dół i jazda. Lotnisko jest płaskie i nie czuje się wysokości. Podobno wszyscy byli przekonani, że wjadę w glebę. Jak skojarzyłem, że jestem za nisko - zobaczyłem, że drzewa zaczynają zasłaniać Klonówkę - strzał ze sterówki, jeszcze pół zwitki, wahadło i lądowanie. Rzadko kiedy ląduję tak ładnie - tym razem było po prostu pięknie. Po zrobieniu ostatniej zwitki i wahadła wylądowałem psim swędem po mistrzowsku bez dobiegu. No i oczywiście czekał mnie @$#$%

Głupi ma zawsze szczęście. Do czasu. Są starzy piloci i odważni piloci. Ale nie ma starych, odważnych pilotów (oprócz niektórych profesorów ;-) Te 200 metrów jednak trzeba mieć. Trochę popróbowałem na Grappie. Przebijaliśmy się zapisem opadania w wario, ja zwątpiłem pierwszy - ale tam było 700 metrów do gleby i można było potrenować.


Jaworznia, loty z wyciągarki. Koleś po wyczepieniu zaciąga sterówkę pod tyłek. Enigma robi pół śmigła przed negatywką, pilot nie wie co jest grane i odpuszcza sterówkę. Potem po serii wojewódzkich zakrętów ląduje. Okazuje się, że chciał zrobić spiralę, ale "coś mu nie wyszło".


Polecieli. We dwóch. Żeby to jakiś "obcy drugi pasażer tandemu" to by go sprawdzili. A tu dopadło się dwóch starych pilotów do biplace'a. No i pasażer przypiął się tak, że jeden karabol był normalnie, a drugi tylko pod taśmą barkową. Polecieli, ale z niezłym przechyłem - szmata zaczęła skręcać i na dzień dobry zaliczyli linkami drzewo (przecinka na Klonówce). Jakoś przeszli i wtedy zaczęły dobiegać do nas pierwsze komentarze: (ocenzurowano - Elektryk). Myślę sobie: będą jaja. Poleciałem za nimi. Fajnie było ich posłuchać. Na koniec przy samym lądowaniu przelecieli pod linią telefoniczną i wylądowali koło burka, który zwiał do budy przerażony widokiem "wielkiego ptaka". Ja przyziemiłem zaraz za nimi i czekam na rozwój sytuacji. Osnowa była mniej więcej taka: "jak żeś się przypiął, do swojej też się tak przypinasz ?!!!" "co ty mnie tu uczył będziesz, jak sam o mało na druty nie wleciałeś!!!" "jak miałem sterować, jak cały czas kontrowałem przechył ?!!!". Natomiast wątek to: "ty !@#$%" "sam jesteś !@#$%". Słyszało to chyba pół wsi ;-) A teraz gwóźdź programu: całe przedstawienie odbywało się około 10 m od wejścia do domu. To była niedziela, ksiądz chodził po kolędzie i w środku kłótni wyszedł z tego domu. Oni byli tak zacietrzewieni, że księdza nie zauważyli. Wrzasnąłem i ja żeby się na chwilę zamknęli. "Niech będzie pochwalony" do księdza i "kłóćcie się dalej" do nich ;-)


A początek tego wszystkiego był taki: Tokarnia koło Kielc. Piękne, duże ściernisko na dole. Niebieski Raven Plus. Instruktaż od Dynamita. On postawił skrzydło. "Biegnij". Czuję, że zaczynam lecieć. "Nie siadaj, !@#$% nie siadaj". O drzewo 8-( Eee spoko, wydawało mi się. Fajnie. Ależ to wolno spada, a szybko zapieprza. Sporo uleciałem. Dynamit mówił, że do rzeki nie dolecę (teraz wiem, że musiałbym mieć doskonałość ok. 10, a i to bez wiatru), ale może się pomylił, zresztą co będę tyle gonił na piechotę. Prawa sterówka. Oooops. Chyba przegiąłem. Coś za bardzo buja. Ależ to szybko skręca. Nie to, co SW-5. No dobra, na kontrę i lądować. Ufff. Z powrotem na górę. "Ty, Elektryk, co ty na dupie startować chciałeś?" Oczywiście Kinga nie zrobiła mi zdjęcia, i potem była mała kłótnia, bo potem leciała ona i ja jej zrobiłem.


Kiedyś przebiłem się przez tego pięknego krzaczora pod startowiskiem na Klonówce. Francja elegancja: nogi razem, lekko ugięte, przed sobą, oczy zasłonięte. Wjechałem równo przez cały krzak i wysiadłem po drugiej stronie. Linki szły przebitym tunelem z powrotem, otulały krzak i szły do szmaty która też wisiała z drugiej strony. Krzak nie jest specjalnie duży: tak około kilkanaście m długi, 4 m wysoki i 3 m szeroki, a do tego stoi w poprzek lotu. Myślałem, że mnie szlag trafi. Powiedziałem do Kingi, że !@#$% to całe latanie i idę na piwo i !@#$% ze szmatą. Ale jakoś mi to wybiła ze łba. Ściągaliśmy chyba 3 godziny. Obdrapałem się jak Rumun na zielonej granicy. No i szmata wyszła z jednym rozdarciem 5 cm. Od tej pory mam uczulenie na krzaki.

Sławomir Łukasiewicz
elektryk@zt.kielce.tpsa.pl