Opowieści paralotniowe

Klifik

Wyjeżdżając w końcu sierpnia tego roku na urlop nad morze, do Kątów Rybackich na Mierzei Wiślanej, na wszelki wypadek wziąłem też sprzęt. Może uda się wyrwać do Gdyni lub do Władysławowa? Niestety wiatry na to nie wskazywały. Oczywiście okoliczny brzeg z max 10 m wałem wydm (+5 m drzewa) nie wchodził w grę. Ale kiedy po kilku dniach leżenia na plaży od morza nadeszła wreszcie bryza i zobaczyłem spokojnie szybujące mewy - nie wytrzymałem. Szybują mewy, to mogę i ja!

Popędziłem po glajta. Po powrocie na plażę okazało się, że wieje lekko z boku. Szybkie przebranie się i stawiam mojego anielskiego, białobłękitnego VIP-a. Podchodzę do skarpy - nic. Podskakuję - nic. Nie chcąc deptać po chronionej skarpie, wchodzę z postawionym glajtem kilka kroków ścieżką prowadzącą do lasu, mały krok w bok na skarpę i... lecę! Bardzo powoli w dół, ale lecę! Po kilku takich próbach wybrałem się trochę dalej wzdłuż brzegu, gdzie zalesione wzniesienie dawało nadzieje na coś lepszego. Znowu glajt do góry, kilka kroków ścieżką do lasu, krok w bok na skarpę i wiszę. Delikatny trawers w stronę wyższego zbocza i magiczna siła unosi mnie wysoko ponad wierzchołki drzew! Wiszę w spokojnym powietrzu ok. 30-40 m nad plażą. Widoki przepiękne - za plecami wąska mierzeja i zalew z Tolkmickiem na horyzoncie. BAJKA. Muszę dodać, że było to moje pierwsze latanie nad morzem. Po kilku próbach przelotu okazało się, że mogę latać na 50 m odcinku nad wzniesieniem, bo z boku szybko opadałem. Niestety, po 30 min zdechło. Dopiero ok. godz. 19 znowu zaczęło się rozwiewać i to mocniej. Tym razem ubrałem się ciepło i do góry. Po godzinie nudnego już bujania się, ewolucji, spania ;) rodzina poinformowała mnie o chęci spożycia obiadu. Wylądowałem, załadowałem graty plażowe do airbaga i w powietrze. Postanowiłem - zainspirowany opowieściami Piotrka Bobuli z Bezmiechowej - towarzyszyć rodzinie z przestworzy. Musiałem tylko przeskoczyć niski (5 m) bezdrzewny kawałek. Wyszedłem max w górę i w długą... Udało się, choć do następnych drzew dotarłem na ich wysokości. Poczekałem na rodzinę, wyszedłem wysoko w górę, itd.

Tak doleciałem do portu rybackiego w Kątach, gdzie dzięki gigantycznej skarpie wysokości nasypu drogowego ;) wisiałem na 4 m prawie nad wodą, nie mogąc wylądować. Niestety takie warunki już się nie powtórzyły :((

Po kilku dniach, na spacerze do Krynicy Morskiej okazało się, że tam to są wysokie (w porównaniu do Kątów :) skarpy, a nawet 68-metrowa góra 200 m od plaży, co może indukować wysokie noszenia. Ciekawe, czy ktoś tam latał...

Po tych lotach uważam, że jest wiele miejsc na wybrzeżu pozornie nielotnych z powodu braku startowiska. A może start z holu ręcznego?

Roland Grzegorz Bujanowski
rgbujan@friko5.onet.pl