Opowieści paralotniowe

Off topic II
ostatnie starcie

Siedzieliśmy w tej knajpie od południa. To już chyba bite trzy godziny? Albo dwa tygodnie. Ale co innego robić w górach, kiedy pogoda zupełnie nielotna, zimno, a piwo tanie jak barszcz?

- Jeszcze parę takich dni, a niechybnie popadniemy w nałóg i nieuleczalną melancholię - rzucił Alberrt.

- E... może nie, może się poprawi - Paradan bez przekonania starał się zasiać trochę nadziei.

- Jak tak dalej pójdzie, to już teraz sprzedam swojego Duszka C28 jakiemuś adeptowi. Miałem se jeszcze na nim trochę pofruwać, ale chyba w tym sezonie już się nie da - Jacol na samą myśl o sprzedaży ukochanej szmatki zesmutniał.

- Jak adeptowi?! - Felczak wyglądał na poruszonego - toć to competition ma.

- Tieoriticziesko da, ale... Po pierwsze - to competition faktem bezspornym jest, lecz przyznano to parę latek temu, a niegdysiejsze competition, to przy dzisiejszym rekreacyjnym skrzydełku zwyczajny pikuś. Po drugie - troszku już się na tym pounosiłem i wiem, że to bardzo user friendly urządzenie. Comprende?

- Ty morderco bezduszny ty!! - Felczak zmelodramatyzował.

- Felczak, nie melodramatyzuj - wtrącił Alberrt - toć to jego szmata, to i wie, jak glajci.

- A ty też nie lepszy, lamerze jeden - Felczakiem zaczęło nosić - i jeszcze w dodatku ten twój akcent paskudny.

- Czego znów ci mój akcent przeszkadza? - Alberrt uniósł brwi.

- Dajże Felczak spokój. Masz browca i kontempluj blat stołu - myślałem, że tradycyjną gościnnością uda mi się zgasić konflikt w zarodku. Myliłem się. Teraz dopiero Felczakiem zatrzęsło.

- Odp...... się k.....!!! Wszyscy jesteście poje....! Morderca, cudak i pijus! W ładne się k.... towarzystwo wdałem!

To już nie była histeria, lecz klasyczny przykład znanej skądinąd dicksterii. Felczak poderwał się ze stołka przewracając przy tym stół i zaczął systematyczną demolkę knajpy. Kto wie, jak to by się skończyło, gdyby nie nadział się na poprzeczkę od speeda, którą wymachiwał Dickster, od kilku dni biegający po okolicy bez wyraźnego celu.

- Cool! - RAF, który właśnie wszedł, był pod wrażeniem obrazu zniszczeń i widokiem Felczaka po kolizji z Dicksterem, przypominającego coś z Picassa - czy ktoś mógłby mnie wprowadzić?

- E... to tylko takie tam babskie sprawy - wyjaśnił Szperacz - choć w jednym Felczak miał rację Alberrt. Ten twój akcent.

- Co wam się nagle z moim akcentem porobiło?!

- Taki jakiś mało czytelny. Wydaje mi się, że ty go specjalnie trenujesz, żeby być oryginalnym.

- Nic nie trenuję - tak już mam. Po prostu jestem z miasta, co widać, słychać i tak dalej.

- Nie, nie. To nie tak. Mnie się wydaje jednak, że u ciebie spowodowane jest to chęcią zwrócenia na siebie u... - Szperacz padł pod stół, stając się kolejną ofiarą Dickstera.

- No... i po problemie. Jeszcze cztery proszę!

Niezbyt atrakcyjna kelnerka szybko załatwiła nasze zamówienie i posprzątała szczątki Szperacza oraz Felczaka, który już zaczynał trącić.

- Wiecie co panowie chodzi mi po głowie - zarymował mimo woli Alberrt - parasurfing.

- Że co? - Zetiks, śmigający do kibelka, przystanął przy naszym stoliku - że co ci chodzi?

- Parasurfing. W dodatku przez całą Polskę.

- A co to znowu za wynalazek? - Fuzzy też przystanął.

- Glajcenie na fali powietrznej na wzór surfowania.

- Czyli że na desce fruniesz?

- Na żadnej desce tylko normalnie, ale wykorzystując falę powietrzną, która ma taki wyjebunek, że olaboga. Tłumaczyć zjawisko można długo, ale w uproszczeniu wygląda, jak fala ma morzu. Najistotniejsze jednak jest to, że przy odrobinie szczęścia i umiejętności można tak przekulać się od gór aż do morza w jeden, dwa dni, bijąc po drodze parę rekordów.

- I to możliwe jest? - spytałem trochę bez przekonania.

- Pewnie. Nawet raz, raczej przypadkiem, załapałem się na taką jazdę. A właściwie na namiastkę jazdy. Parę lat temu dwóch gości też. Poleciało im się przypadkiem po kilkadziesiąt kilometrów. Gdyby byli przygotowani i świadomi, to lecieliby i lecieli, aż do... wiecie gdzie. LUDZIE nadchodzi rok 2000. Można zrobić coś fajnego. Wiecie - ahoj przygodo, milenium itede.

- A nadał bym się? - niepewnie spytałem.

- Każdy by się nadał, byleby miał mózg, umiejętności i jaja. W takiej właśnie kolejności.

RAF i Zetiks też wyglądali na mocno zainteresowanych. Natomiast pozostali zgromadzeni wokół naszego stolika wykazywali mniej entuzjazmu.

- Czy to aby bezpieczne? - zaczął zastanawiać się Dżeki - bać to bym się nie bał, ale zabić się przez atmosferę - głupio.

- Bezpieczne to leżenie w grobie jest, gościu. Tu ma być adwenczer, chłopie, i egzajting - podkręcił się Zetiks - a strach ma cię utrzymywać przy życiu.

- A cóż ty, człowieku, opowiadasz za banialuki. Nie wolno się bać. Strach zabija duszę. Strach to mała śmierć. Ciemna Strona żywi się strachem - widać było że ten temat, to żywioł Dżekiego. Brał kolejny wdech, gdy dosięgła go poprzeczka od speeda.

- Szefowo, jeszcze raz to samo!

- Się ludzie wykruszają - rzucił Heniek - trza coś wykombinować, co poruszy wszystkimi. Ot choćby wyczyn, co go w tiwi pokazali. Gość na balonie glajtem wylądował.

- Jak na balonie? - zainteresował się Paradan

- Normalnie. Nadleciał, zaciągnął i wylądował. Potem odczepił chyba szmatę, mówię "chyba" bo to wycieli, wyciągł zapasiaka i sru na dół.

- Niezłe, ale można z tym dalej pójść i na patyku wylądować.

- Albo na śmigłowcu - dodał Duzi.

- Albo na furmance - to przebiegający Dickster wtrącił trochę głupio, po czym tak niefortunnie machnął poprzeczką od speeda, że sam się skasował.

Padając, wywrócił stolik obok przy którym siedziało dwóch gości. Elegancik w smokingu i taki niewysoki, w skórzanej lotniczej kurtce. Popijali właśnie wódkę z martini (z przewagą wódki), gdy cały kram wykorbił się do góry nogami. Niewysoki zdążył się odsunąć - elegant nie. Cały ten bar i bigos, co go nawet nie zdążyli zacząć, wylądował mu na smokingu. Facet był wyraźnie wstrząśnięty niespodziewaną sytuacją, ale bynajmniej nie zmieszany. Spokojnie wstał, otrzepał resztki biesiady z ubrania i powoli sięgnął za pazuchę.

- Daj spokój Dżejms - niewysoki złapał go za rękę - ja to załatwię.

- Co chcesz zrobić Franc?

- A zabiję ich wszystkich.

- Sam?

- Sam.

Widać było, że faceci nie żartują, więc miny nam zrzedły i zaczęliśmy intensywnie kombinować, jak wyślizgać się z sytuacji dla nas raczej nieciekawej. W tym momencie drzwi knajpy otworzyły się z hukiem i stanął w nich krótko ostrzyżony byczek z gnatami w każdym łapsku. Rozejrzał się i zauważył naszych potencjalnych oprawców. Na twarzy pojawił mu się szelmowski uśmieszek.

- Jupikajej madafakas - z tymi słowami wyładował do elegancika i niewysokiego z obu pistoletów. Jatka była krótka, lecz treściwa.

- Od dawna gnojów szukałem - powiedział usatysfakcjonowany zniszczeniami, których dokonał - załatwiliby was w tej drewnianej pułapce, jak nic. Ale już po wszystkim. Spadam.

I spadł. Do piwnicy chyba.

- Gdyby nie strzelał do leżących z tych armat, to podłoga by wytrzymała. A tak - stanął na to dziurawe próchno i spadł - Docent ocenił ze znawstwem - mam nadzieję, że nic mu się nie stało.

- Taa - rzucił Alberrt.

- Taa - dodali inni.

- SZEFOWO, JESZCZE RAZ TO SAMO!

Wszelkie podobieństwo osób i sytuacji jest nieprzypadkowe, aczkolwiek nigdy to się nie wydarzyło.

Marek Strypling
mstrypling@nto.com.pl