Opowieści paralotniowe

Parapoczątki

1. Paradise lost (wersja biblijna)

Na początku byli Adam i Ewa. To chyba pierwsza para w historii, parająca się paralotniarstwem. Nazwa paraglajt (para + glajt) wywodzi się prawdopodobnie z legendy właśnie o tej parze naszych p(a)raprzodków i powstała, jak się sądzi, tuż potem, jak odprawiono ich z raju z kwitkiem (dawniejsza forma słowa kwitek to glejt, lub w niektórych regionach glajt, w odróżnieniu od współczesnych paragonów [obecne znaczenie słowa glejt odbiega od pierwotnego]). Co do przyczyny wygnania, powszechne znane są wersje, które nazwałbym gastronomicznymi, lecz ja osobiście sądzę, że była ona znacznie bardziej prozaiczna - notoryczne nieprzestrzeganie "Tymczasowych Zasad Wykonywania Lotów na Paralotniach".

Jeśli chodzi zaś o podejrzenia, iż Kain planował zabicie Abla i podciął mu linki sterownicze, to jestem święcie przekonany, że nic takiego nie miało miejsca. W rzeczywistości śmierć Abla nie była zaplanowana i jej przyczyną było to, że Kain za stado owiec i wyleniałą wielbłądzicę (notabene bezpłodną, ale to chyba Kainowi nie przeszkadzało) odstąpił mu glajta o nazwie Kylleron. Był to sprzęt o wyraźnej charakterystyce wyczynowej i nijak się nie miał do umiejętności Abla, który do tej pory latał głównie po kozie mleko i spyrkę dla ojca.

Również nieprawdziwym jest pogląd o tym, że tylko Noe wraz żoną i zwierzętami na arce przeżyli wielki potop. Niewielka grupa śmiałków na prymitywnych paralotniach z bydlęcej skóry schroniła się przed potopem w powietrzu. Przemieszczali się dzięki wiejącej bez końca bryzie i żywiąc się owadami latającymi, ptakami i własnym ubraniem przeżyli cały okres, w którym woda pokrywała planetę. Tym samym zapewnili ludzkości niezbędną różnorodność genową, czego z pewnością, mimo dobrych chęci, nie zrobiliby Noe z żoną (no, w każdym razie nie bez pomocy jakichś naczelnych).

2. Paraewolucja (wersja darwinistyczna)

Parapiteki (Parapithecus) - to małpy żyjące w dolnym oligocenie na terenie dzisiejszego Egiptu. Są w prostej linii przodkami ludzi (przynajmniej większości z nich). Niektórzy z naukowców podejrzewają, że to właśnie parapiteki były pierwszymi, które zeszły z drzew. Powstaje pytanie, dlaczego miałyby to robić. Sądzi się, że niektóre z parapiteków próbowały naśladować ptaki lub wiewiórki workowate (jedyne szybujące ssaki, choć nie ma pewności, że gatunek ten istniał już w epoce oligocenu) do przemieszczania się między drzewami. Niestety, parapiteki miały bardzo małą doskonałość (znacznie mniejszą od jedynki, właściwie szybko zbliżającą się do zera), więc spadały tak, jakby je ktoś pionowo w dół wystrzelił z procy. Podejrzewa się, że po takiej próbie reszta stada schodziła z drzewa, żeby się pogapić i pośmiać z frajera. Prawdopodobnie z zębów takich śmiałków robiono amulety - o ile udało je się wykopać z gleby. Ponieważ przypuszcza się, że było coraz więcej przypadków takich prób, było coraz więcej okazji do schodzenia z drzewa. Co prawda szybko malała liczebność stad, ale z reguły ginęły osobniki niezbyt bystre, marzycielskie, z całą pewnością niezbyt mocno stąpające po ziemi (drzewie) jednym słowem lotne, jak siarkowodór.

Parantrop (Paranthropus) - jedna z kopalnych form australopiteków zamieszkujących niegdyś Transwal. Już na początku tego wieku w jaskiniach południowo-wschodniej Afryki odkryto rysunki naskalne. Ich tematyka była dosyć typowa, jak na tego rodzaju sztukę - kwadratowe antylopy, zebry wyglądające jak tygrysy, tygrysy wyglądające jak pijak na czworaka, wysocy ludzie z jakimiś bańkami na głowach latający na ogniu, myśliwi z wielkimi... eee, oszczepami itp. W dwóch różnych jaskiniach, obok szczątków parantropów, odkryto jednak motyw, który nie powtarzał się nigdzie indziej. Niektóre z postaci myśliwych posiadają coś, co wygląda jak jakiś rodzaj spadochronu lub paralotni. Przypuszcza się, że używali tego do poszukiwania stad zwierząt łownych, lub do imponowania samicom. W zasadzie ta druga ewentualność jest znacznie bardziej prawdopodobna. Gdy się wisi na jakichś rzemieniach przyczepionych do kawałka skóry, macha z przerażenia zafajdanymi nogami, i zastanawia "co ja tu robię, jeśli nie mam ani jednego pióra na dupie", nie ma zbytnio czasu na rozglądanie się, a nadal wygląda się imponująco.

3. Mity i legendy

W znanym wszystkim micie o Dedalu i Ikarze spotykamy się z kolejną wzmianką o historii paralotniarstwa. Dedal - grecki konstruktor, wynalazca i mistrz wszelkich sztuk, zbudował dla siebie i swojego syna prymitywne paralotnie z odrobiny wosku i ptasich piór. Pomimo, że osiągnął niezwykłe, jak na te czasy, własności lotne, brakowało mu wiedzy lotniczej. To właśnie nieznajomość termiki i niewłaściwy dobór materiałów zgubiły jego syna (nie bez znaczenia mogła być rzekomo mocno zakrapiana najlepszymi winami uczta z poprzedniej nocy i wrodzona nielotność Ikara - nielotność jego rozumu oczywiście). Uniesiony przez silną termikę na zbyt dużą wysokość, Ikar próbował założyć "duże uszy". Żeby zmniejszyć powierzchnię skrzydeł, wyskubał część, jak mu się zdawało, zbędnych piór. Gdy jednak zorientował się, że prędkość opadania niebezpiecznie wzrasta, a wyskubane przed chwilą pióra jeszcze by się przydały, było już za późno. Uderzył w ziemię próbując wynaleźć pióro wieczne, by spisać swój testament. Tym samym wykazał wynalazczy talent ojca, o który ten go wcale nie podejrzewał (wyłączając wynalezienie przez Ikara 2152 okazji i 6427 okazyjek do urządzenia bachistycznych orgii lub ich namiastek).

Chciałbym jeszcze przypomnieć o mitycznym Hermesie, bogu kupców i złodziei (na jedno z reguły wychodzi) i osobistym posłańcu Zeusa. Często przenosił wiadomości, pośredniczył w kontaktach i "załatwiał sprawy" wymagające jego częstych wizyt pośród śmiertelników. Do szybkiego pokonywania odległości Olimp - świat śmiertelników wykorzystywał paralotnię o antycznych, klasycznych kształtach. Warte chyba zauważenia są używane przez niego sandały ze statecznikami (wyrzeźbionymi w kształt ptasich skrzydeł). Do naszych czasów to ciekawe rozwiązanie nie przetrwało niestety w żadnej formie. Natomiast atrybut Hermesa - kaduceusz - przekształcił się w obecnie powszechnie używaną belkę speed'a.

Kolejna legenda, z okresu znacznie już późniejszego, bo średniowiecza, to legenda o smokach. Nieliczni pseudonaukowcy-szarlatani wysuwają całkowicie wyssane z palca teorie na temat rzekomych umiejętności smoków. Twierdzą oni, że smoki były najlepiej szybującymi (i latającymi) zwierzętami w całej dotychczasowej historii Ziemi. W swym niedorozwoju edukacyjnym nasi znawcy twierdzą, iż domniemana zdolność smoków do ziania ogniem była przez nie wykorzystywana do tworzenia własnych prądów termicznych. Jeden z tychże znawców zapędził się do tego stopnia, że twierdził, iż natknął się w średniowiecznych zapiskach na wzmianki o smokach, "które ziały ogniem do tyłu" i były pierwszymi, które osiągnęły prędkość ponaddźwiękową. Paliwem smoków miały być, co chyba oczywiste, przede wszystkim dziewice (już samo to świadczy o tym, że loty smoków w każdej dowolnie wybranej epoce byłyby tak rzadkie, jak nie przymierzając, lotna pogoda na Mount Everest). Ponieważ jednak nie ma wciąż żadnych naukowych dowodów na istnienie smoków, nie należy tych "rewelacji" traktować poważnie.

4. Historia nie najnowsza

W dalszych losach ludzkości odnaleźć możemy wątki wskazujące na to, że już ówcześni piloci paralotniowi, rozróżniali wyraźnie rozmaite warunki lotów. Stąd też w pewnym momencie nastąpił wśród nich rozłam na dwie różne grupy: kominiarzy i żeglarzy. Kominiarze preferowali tereny nizinne, gdzie do woli mogli korzystać z termiki. Ponieważ często ich loty na niedoskonałych wówczas jeszcze skrzydłach, kończyły się dachowaniem, wielu z nich postanowiło połączyć przykre z pożytecznym. Zaczęli więc oczyszczać ludziom kominy i inne otwory wentylacyjne.

Z kolei żeglarze wykorzystywali dynamiczne prądy wznoszące. Ponieważ jednak mityczna wśród paralotniarzy kolebka paralotniarstwa, Paragwaj, nie obfitował w sprzyjające temu stoki, żeglarze poszukiwali innych krajów ze znacznie lepszymi do tego warunkami. Ich poświęcenie było legendarne, przemierzali morza i oceany w poszukiwaniu swojej ziemi obiecanej.

Inne zawody podziwiały piękną sztukę żeglarstwa i kominiarstwa. U murarzy i architektów przyjął się zwyczaj parapetówy. Gdy wybudowano nowy budynek, wzywano kominiarza by dokonał pierwszego, uroczystego dachowania. Po ceremonii, następowała mniej oficjalna część imprezy, zwykle kończąca się oglądaniem stołów od dołu i bardzo dokładną analizą wykonania posadzki w nowych pomieszczeniach.

Piotr Duda
kahuna@optimus.waw.pl