Opowieści paralotniowe

Dwa przypadki Sybira

Przypadek pierwszy

Jak chyba każdy byłem w tym roku na Skrzycznem - a wiemy, jaka pogoda była na początku sierpnia. Po kilku dniach nielotnych wiadomo dorwaliśmy się jak małpa do kitu, chodziły sobie kumulusiki, wiaterek koło 7, żagiel taki, że można wrócić dopiero nocką, jednak jedno ale - nie znam dokładnie prądów występujących przy zboczu. Co prawda Witek Sas coś opowiadał o silnych turbulencjach nad Jaworzyną, ale co tam.

Zabrałem się ze Skrzycznego (początek FIS) i lecę przy stoku, nawrotka i już miałem się ustawiać w drugą stronę a vario pisk... -8 i drzewka coraz bliżej. Wynik był taki, że cudem zmieściłem się na niewielkiej łączce/polance trochę poniżej stacji wyciągu Jaworzyna (nie tam, gdzie szkoli Sas, ale przy samym wyciągu). Zwijam szmatę, a jakiś starszy glajciarz (na oko 70 lat) opieprza mnie z krzesełka wyciągu, że tu nie można lądować :)

Przypadek drugi

Wrzesień, jeszcze przed katastrofami Janusza K. i Iskier. Lataliśmy sobie z kolesiami za wyciągarką pod Mińskiem Maz. Zebraliśmy się któregoś dnia i moi towarzysze po rozłożeniu sprzętu mówią, że to nie jest pogoda dla nich. Ja stwierdziłem, że są mocniejsze podmuchy, ale da się latać. Wyciągnęli mnie na 30 i okazało się, że wiaterek ma 50 km/h, a im wyżej, tym lepiej. Wyciągarkowy zredukował ciąg do 0, a ja jak latawiec jeszcze parę metrów w górę. Przy takim wietrze są tylko wypięcia dynamiczne (aha - zapomniałem dodać, że leciałem bez balastu i speeda, Enigmą 31m2). Seria klap i kilkuminutowy lot tyłem, boczkiem, boczkiem i twarde lądowanie. Skończyło się szczęśliwie, ale już widziałem ścianę lasu 300 m dalej.

A przy okazji dynamicznych wypięć - widział ktoś już salto na glajcie? Ja już pół zrobiłem :( i narazie nie mam ochoty na więcej .

Tomasz Krasuski
sybir@webmedia.pl